...

Chwycić za mordę!

Jakiś czas temu usłyszałem relację pewnej młodej damy, która mając problemy w komunikowaniu się ze swoim koniem postanowiła skorzystać z pomocy tzw. eksperta. Pojechała więc z koniem na tak zwane konsultacje do jednego z czołowych zawodników, reprezentanta naszego kraju w jednej z tak zwanych olimpijskich konkurencji jeździeckich. Zawodnik znany, pretendent do reprezentowania naszego jeździectwa na największych światowych zawodach w tejże olimpijskiej konkurencji.

Podczas pierwszej lekcji zawodnik zdecydował, że sam siądzie na konia, żeby sprawę zbadać, jak to się mówi, „własnoręcznie”, a właściwie, własnym dosiadem, czyli „własnodosiadnie”. Po kilku minutach „testowania” wydał słowny komunikat następującej treści: „widzę (powiedział), że tego konia nikt jeszcze w życiu porządnie za mordę nie chwycił”. Po wygłoszeniu tego komunikatu „chwycił konia porządnie za mordę” i przykopał mu jeszcze w brzuch kilkakrotnie. Jaki był skutek tej akcji, nie będę pisał, bo nie jest to rzecz warta opisywania.

Wart zastanowienia jest natomiast fakt świadomości jeździeckiej, fakt poziomu posiadanej wiedzy i fakt stosunku do „partnera konia”. O stosunku do konia bardzo górnolotnie pisze się wszędzie w cytowanym na lewo i prawo kodeksie postępowania, który to kodeks rzekomo powinien obowiązywać wszystkich zajmujących się sportem jeździeckim, z reprezentantami kraju i członkami wszelakich Kadr Narodowych PZJ włącznie. Ano jest, jak jest, sukcesów sportowych na miarę oczekiwań wciąż nam brak, choć nie brak nam szkoleniowców. Mamy bowiem najwyższą w świecie ilość szkoleniowców przypadających na jednego zarejestrowanego w Polskim Związku Jeździeckim zawodnika. Szkolą wszyscy wszystkich, korzystając z rosnącej dość szybko liczby ludzi „zarażonych końskim bakcylem”. Pod tym względem jesteśmy pewno w czołówce światowej. Ponieważ panuje w tym zakresie (mimo wytycznych zawartych w ustawie o kulturze fizycznej) zupełna „swoboda gospodarcza” i brak jakiejkolwiek kontroli, w naszym kraju w jeździe konnej szkoli kto żyw. Ten, który umie anglezować, szkoli tego, który jeszcze nie umie, ten co przejechał kilka „openek”, a już na pewno ten co przejechał „licencyjny” na 3,5, szkoli tych, co jeszcze spadają na co drugim skoku przez kopertkę.

A jak już ktoś ukończył zawody o Mistrzostwo Kraju nad Wisłą, to jest ekspertem wyższego stopnia i śmiało może kasować za lekcję przynajmniej na poziomie opłaty za wizytę u lekarza, np. dermatologa.

Polski Związek Jeździecki od kilku lat organizuje kursy instruktorów sportu, na których wykładowcy starają się przekazywać młodym adeptom zawodu szkoleniowca odpowiednią wiedzę . Prawda jednak jest taka, że prawdziwym szkoleniowcem nie zostaje się tuż po ukończeniu trwającego w sumie około 4 tygodni kursu, tak jak nie zostaje się prawdziwym kierowcą po ukończeniu kursu na prawo jazdy i po zdaniu egzaminu.

W naszym kraju nie ma systemu promowania dobrych szkoleniowców, pomimo wprowadzenia obowiązku zdobywania licencji. Weryfikacja wiedzy i umiejętności szkoleniowców jest niedoskonała i nadal nie promuje tych, którzy są naprawdę dobrzy. Licencje szkoleniowca otrzymuje się w naszym kraju bez konieczności wykazania się wiedzą i umiejętnościami. Wystarczy obecność na wyznaczonych spotkaniach o charakterze szkoleniowo–informacyjnym. W związku z tym na rynku szkoleniowym prym wiodą nie ci, którzy są dobrymi szkoleniowcami, lecz ci którzy potrafią zadbać o marketing i umieją się „lansować”. Przy ciągle słabym poziomie wiedzy tzw. hipologicznej właścicieli koni i szerszego ogółu „koniarzy”, głównym kryterium poziomu tzw. „szkoleniowca” są jego sukcesy sportowe na rynku krajowym i umiejętności dotyczące marketingu i autokreacji.

Ponieważ ciągle ― niestety ― panuje przekonanie, że rola koni określanych mianem sportowych ogranicza się do służenia zaspokajaniu ambicji ludzi w rywalizacji o to, kto wygra konkurs czy zdobędzie medal, teksty w rodzaju: „trzeba konia porządnie chwycić za mordę i pokazać mu, kto tu rządzi” są akceptowane. Mało tego, są ludzie, którzy za tego gatunku wiedzę są gotowi płacić nawet więcej, niż za wizytę u lekarza specjalisty po sześciu latach studiów medycznych i kilku następnych latach zdobywania wiedzy praktycznej. Nikt nikomu nie może zabronić płacenia za coś, co tej zapłaty nie jest warte. Przykra jest tylko świadomość, że tak mizerną i kiepską gatunkowo wiedzę sprzedają ci, którzy mają reprezentować polskie jeździectwo na arenach międzynarodowych.

Seraphinite AcceleratorOptimized by Seraphinite Accelerator
Turns on site high speed to be attractive for people and search engines.