Człowiek – władca zwierząt

W jednym z numerów Konia Polskiego redaktor Marek Szewczyk w tekście „Ludzie listy piszą” wywołał mnie do tablicy, pisząc: „(…) z tego co wiem, ze znanych trenerów jedynie Wojciech Mickunas jest zwolennikiem metod naturalnych i to pozwala mu lepiej pracować z tzw. trudnymi końmi (…)” i dalej „(…) sądzę, iż byłoby interesujące poznać jego opinię, zwłaszcza na temat, czy znajomość owych metod pozwala także na lepsze nauczenie jeźdźca albo pary koń – człowiek w kontekście czysto sportowych oczekiwań.” Tak więc moja opinia.

Faktycznie jestem zwolennikiem metod naturalnych, a właściwie wszelkich metod postępowania z końmi, które nie opierają się na przemocy i biorą pod uwagę „interes konia”. Cieszy mnie, że tzw. metody naturalne zyskują zwolenników i coraz większą popularność.

Moje własne dochodzenie do tego, co dziś nazywa się ogólnie „metodami naturalnymi” w pracy z końmi trwało lata. Dopiero nie tak dawno, bo właściwie po przeczytaniu książki autorstwa Monty Robertsa i zapoznaniu się z filozofią Pata Parelli, uświadomiłem sobie, że to, co robię od lat, mieści się w określeniu „naturalne metody treningu koni”.

Za sprawą – między innymi – tych dwóch panów, temat „metod naturalnych” stał się głośny i coraz szerzej propagowany. Nie jest to jednak coś, co zostało odkryte w ostatnim czasie. Metody naturalne, choć nie nazywane wówczas tym określeniem, były znane dużo wcześniej, wręcz bardzo dawno. Od dawna trafiali się bowiem ludzie, o których wiedziano, że mają „swoje metody” pracy z końmi, a konie przez nich szkolone są „trochę inne”.

Myślę, że każdy, kto ma z końmi styczność, powinien zastanowić się nad kilkoma faktami…
Konie pojawiły się na naszej planecie miliony lat temu, a udomowione przez człowieka zostały zaledwie kilka tysięcy lat temu. Te miliony lat na ziemi konie przetrwały dzięki wspaniałemu przystosowaniu się, dzięki wykształceniu zmysłów i zachowań, które dały szansę na przeżycie gatunku. Przez miliony lat konie rozwinęły swój „sposób postrzegania świata”, swój „sposób myślenia”, reagowania na otoczenie oraz szereg instynktownych, swoistych dla tego gatunku zachowań. Dr Robert Miller definiuje dziesięć szczególnych cech, które są charakterystyczne dla koni, a których znajomość stanowi klucz do zrozumienia ich zachowań, a przez to klucz do stosowania wobec koni „metod naturalnych” w treningu.

Człowiek, choć się do tego nie przyznaje, w obcowaniu z koniem (zwierzęciem) występuje zwykle z pozycji „pana i władcy”. W dużym uproszczeniu można przyjąć, że rozumowanie człowieka, któremu przyszło „zapanować” nad koniem, jest mniej więcej takie: „Teraz ja – człowiek, istota rozumna, inteligentna, będę ciebie, zwierzę, szkolił. Uczynię wszystko, abyś mi się podporządkował! Ja będę ciebie szkolił, a ty masz być posłuszny! Jeśli mi się sprzeciwisz, to cię zmuszę do uległości! Więc lepiej się nie sprzeciwiaj, bo pożałujesz!”

Nieważne jest, że ten człowiek siedzi w siodle jak „małpa na klozecie”, że jest niezgrabny, niesprawny fizycznie, bez wyczucia. Że przy byle gwałtowniejszym ruchu konia traci równowagę i musi ją odzyskiwać, łapiąc się za wodze i za pysk konia itp. itd. Koń ma się podporządkować, bo jest zwierzęciem tylko, a człowiek jest „władcą zwierząt”. Władcy się nie krytykuje, ani nie rozlicza. Władca kupił sobie konia i może z nim zrobić, co zechce.

Kluczem do zrozumienia znaczenia naturalnej metody trenowania koni jest zrozumienie filozofii, jaka się kryje za tym określeniem. Filozofia ta to świadomość faktu, że koń jest czymś więcej niż tylko koniem. Koń jest żywą istotą, godną szacunku i podziwu. Jeszcze ważniejszą jest świadomość faktu, że to my jesteśmy istotami obdarzonymi najdoskonalszym „komputerem” – naszym mózgiem.
To my musimy wykorzystać możliwości naszego mózgu i postępować tak, by koń nam zaufał, szanował nas i zechciał nam oddać swe siły i możliwości. Żeby do tego doprowadzić, to my musimy zdobyć się na wysiłek intelektualny i fizyczny. To właśnie człowiek powinien zdobyć się na wysiłek zmierzający do poznania i zrozumienia tych zwierząt. Zdobycie odpowiedniej wiedzy o koniach czyni nas świadomymi odpowiedzialności, jaka na nas ciąży. Aby móc „szkolić” konie musimy najpierw „przeszkolić” siebie, aby móc „szkolić” konie. Dopiero wtedy będziemy mogli oczekiwać od konia oddania i współpracy .

O tę pracę nad sobą nie jest łatwo. Dużo łatwiej jest bowiem za brak sukcesów obwiniać nie siebie, ale kogoś drugiego. Najłatwiej tego, który przyjmie to w milczeniu, czyli konia.
Popularność metody naturalne zawdzięczają głównie temu, że stwarzają szansę dla tych, którym z różnych powodów „nie wiodło się” w kontaktach z końmi.

Okazuje się często, że ci, którzy próbowali z kiepskim skutkiem osiągnąć porozumienie z koniem stosując „tradycyjne” metody, o wiele lepsze efekty uzyskują przechodząc na „natural”. Przekonują się nagle bowiem, że koń, który do tej pory nie dawał się zatrzymać na ostrym kiełznaniu, daje się zatrzymać i na sznurkowym kantarku jest spokojny jak dziecko.

Ważne jest w tym, by zrozumieli, że to nie jakieś cudowne działanie sznurkowego kantarka spowodowało taką zmianę w ich koniu, ale fakt, że przestali sprawiać  koniowi ból, bezsensownie traktując jego pysk żelastwem.

Istota różnicy pomiędzy metodami naturalnymi, a tradycyjnymi (w kiepskim wydaniu) nie polega tylko na stosowanych „akcesoriach”, ale na filozofii podejścia do kwestii relacji człowiek – koń. Właściwa relacja polegać musi na poznaniu, rozumieniu, dobrowolnym podporządkowaniu się konia, a nie na wymuszaniu, presji i przemocy. Stawiając wymagania koniowi, człowiek musi stale odpowiadać sobie na pytania: „Czy jestem wystarczająco dobry w tym co robię? Czy mam wystarczające umiejętności, by koń rozumiał, czego od niego oczekuję i mógł te oczekiwania spełnić?”. Ważne by zrozumieć, że najpierw ja muszę postawić sobie wymagania, zanim zacznę je stawiać koniowi.

Metody naturalne nie są jednakowo atrakcyjne dla wszystkich. Jest ciągle dużo ludzi, którzy wolą konia „podporządkować” sobie wymuszając w „tradycyjny” sposób posłuszeństwo. Jak się nie uda, to zawsze można się konia pozbyć i spróbować z następnym.

Jak życie pokazuje, „tradycyjne” metody też mogą doprowadzić do sukcesu. Nikt jednak nie zadaje sobie pytania: „jakim i czyim kosztem?”. Pytać by trzeba przede wszystkim koni. To one ponoszą koszty ludzkiego postępowania.

W treningu sportowym koni „metody naturalne” to jedyna droga do tego, by hodowane obecnie konie z genetycznymi uwarunkowaniami i predyspozycjami mogły rzeczywiście w pełni ujawnić w sporcie to, co niosą w genach. Niełatwo jest przekonać wszystkich do tego, że trening oparty na filozofii „metod naturalnych” jest właściwą drogą do sukcesów. Najtrudniej na pewno przekonać tych, którzy uważają, że to człowiek jest od tego, by koń odbijał się we właściwym miejscu i że trzeba mu to odbicie „rozliczyć”, „podyktować”, „wycofać go” itp. A koń ma tylko słuchać i wykonywać polecenia.

Są na szczęście wśród „klasyków” tacy, którzy widzą błędy popełniane przez „zadufanych” w swojej nieomylności ludzi i chętni są do skorzystania z doświadczeń i mądrości innych. Nie tak dawno w Anglii odbyła się seria klinik – pokazów prowadzonych wspólnie przez dwa małżeństwa koniarzy, „klasyków” – Davida i Karen O’Connor i „naturalsów” – Pata i Lindy Parelli.

W ogłoszeniu anonsującym te szkolenia napisano:

1. Spędzicie 2 dni z czołowymi koniarzami dzisiejszego świata.
2.Zrozumiecie, na czym polega 7 gier szkolenia naturalnego.
3. Zrozumiecie, jak unikać problemów i jak radzić sobie z ich rozwiązywaniem.
4. Przekonacie się, że aby osiągnąć sukces, nie trzeba wcale „urodzić się z talentem”.
5.Nauczycie się, jak można pomóc waszemu koniowi, by stał się spokojniejszy, mądrzejszy i bardziej dzielny.
6. Nauczycie się, jak techniki naturalne dają się zastosować w najwyższym wyczynie sportowym lub w zwykłej jeździe dla przyjemności, która dzięki temu może być bezpieczniejsza.
W tym samym anonsie cytowane są słowa Davida: „Zapoznamy was z tym, co uczyniliśmy z naszymi końmi i jakie osiągnęliśmy efekty, stosując wiedzę, jaką nam przekazał Pat Parelli, a z której istnienia nie zdawaliśmy sobie sprawy. Chcemy, byście i wy tę wiedzę posiedli, to jest przyszłość treningu! Dwa dni, które mogą zmienić wasze życie!”

Swoją drogą, ciekawe, jak te szkolenia przyjmowane były w Anglii. Angole znani są ze swych konserwatywnych przekonań – z tego, że uważają się za najlepszych koniarzy na świecie. Monty Roberts podczas swoich pierwszych wizyt na wyspie przyjmowany był sceptycznie. Efekty jego pracy, szczególnie z końmi wyścigowymi, które nie chciały wchodzić do maszyn startowych, przekonały przynajmniej niektórych. Najłatwiej dali się przekonać właściciele koni wyścigowych, które dzięki „zabiegom” Monty’ego znów zaczęły wygrywać, zasilając ich portfele.

W księdze Genesis napisano:

Werset 28: „(…) i rzekł do nich Bóg (…) i napełniajcie ziemie i czyńcie ją sobie poddaną; panujcie nad rybami morskimi, nad ptactwem niebios i nad wszelkimi zwierzętami, które się poruszają po ziemi”. I człowiek stał się władcą ziemi, i wszelkich zwierząt, w tym koni. Jak wiadomo, władcy bywają różni. Są władcy, którzy władają siłą, i tacy, którzy władają rozumem.

I na koniec jeszcze jedna ważna zasada: wszyscy zabierający się za szkolenie koni powinni zrozumieć kluczową prawdę: to człowiek chce czegoś od konia, więc to człowiek musi chcieć być zrozumianym przez konia. To człowiek musi nauczyć się języka, w którym da się z koniem „rozmawiać”, języka zrozumiałego dla konia. Trudna będzie bowiem rozmowa z Chińczykiem po polsku, jeśli Chińczyk zna tylko swój język.

 

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *