Jazda w harmonii i z lekkością. Prezentacja filozofii harmonii i lekkości

Pierwsze doświadczenia młodego konia są niezmiernie ważne. U podstaw wszystkiego leży zdobycie zaufania konia. Przy braku zaufania koń się boi, a komunikacja jest ograniczona. Konie powinny być zainteresowane komunikacją z człowiekiem i zaciekawione co też od nich chcemy.

Zastosowane zasad klasycznych w ujeżdżeniu:

  • pierwsze doświadczenia młodego konia,
  • początek pracy z młodym koniem,
  • ukształtowanie dobrych podstaw,
  • jak motywować jeźdźca i konia,
  • cechy dobrego konia klasy Grand Prix.

Pierwsze doświadczenia młodego konia:

  • proces pozytywnego uczenia się,
  • rozwój więzi pomiędzy koniem a jeźdźcem.

Pierwsze doświadczenia młodego konia są niezmiernie ważne. U podstaw wszystkiego leży zdobycie zaufania konia. Przy braku zaufania koń się boi, a komunikacja jest ograniczona. Konie powinny być zainteresowane komunikacją z człowiekiem i zaciekawione co też od nich chcemy.

Komunikacja jest zawsze dwustronna. My też musimy obserwować konie, słuchać ich i docierać do tego, co je interesuje i uszczęśliwia.

W bardzo wielu stadninach, szczególnie na południu Europy, źrebięta przychodzą na świat na pastwiskach i mają bardzo ograniczony kontakt z ludźmi. Żyją w dużych stadach, co niewątpliwie może być dla nich źródłem radości, ale nam może nieco komplikować sprawę. Brak kontaktu z ludźmi sprawia, że konie się nas boją. Moje źrebięta wcześnie uczą się chodzić w kantarze, prowadzone są na pastwiska i z powrotem do stajni, uczą się także jak podnosić wszystkie cztery nogi i pozwalać je sobie wyczyścić. Od czasu do czasu są też czyszczone. Oprócz tego mają czas na bycie końmi, na przebywanie na zielonych pastwiskach ze swoimi matkami, na zabawę, bieganie i nabieranie formy.

Po odsadzeniu od matek (w wieku około 6 miesięcy) bardzo ważne jest, aby trzymać źrebaki z przynajmniej jednym koniem w ich wieku, żeby mogły podtrzymywać umiejętności społeczne i nabywać nowe. W procesie treningu przez cały czas musimy pamiętać o tych podstawowych wymaganiach konia.

Początek pracy z młodym koniem 1

  • lonżowanie.

Gdy koń zbliża się do wieku 3 lat, zaczynam z nim pracę i przygotowuję go do ujeżdżenia.
Idealnym miejscem do tego jest lonżownik. Tutaj mogę pracować z koniem bez żadnego dodatkowego wyposażenia.

Jeśli nie ma dostępu do lonżownika, polecam kawecan (rodzaj ogłowia do lonżowania), do którego przyczepiam lonżę. Kawecan wywiera stabilny nacisk na nos, dzięki czemu można kontrolować konia za pomocą nacisku minimalnego. Aby nie ranić końskiego nosa, należy zwrócić uwagę na to, czy kawecan jest wyłożony skórą. Nigdy nie przyczepiam lonży do wędzidła, ponieważ konie mają z natury bardzo wrażliwy pysk i chcę, aby taki pozostał. Poza tym nie chcę, żeby koń odczuwał jakikolwiek dyskomfort związany z wędzidłem,– w tym celu nigdy nie należy ciągnąć za pysk – nie tylko pod siodłem, ale już na początku pracy na lonży.

Ważne jest, żeby zacząć od prostych rzeczy i iść naprzód małymi krokami. Z końmi należy pracować stopniowo. Czyli na początku bez siodła, bez uzdy, tylko kawecan i lonża.

Spokojnie i bez pośpiechu naucz konia reagować na głos. Nawet konie nigdy wcześniej nie lonżowane po jakichś 15-20 minutach zaczną rozumieć: stęp, kłus, galop, stój.
 
Nieważne w jakim języku mówimy komendy. Ważny jest tylko ton głosu. Jeśli chcemy, żeby koń szedł stępem, komenda powinna być przekazana uspokajającym głosem: „stęępeeeem”. Jeśli chcemy, żeby koń przeszedł ze stępa do wyższego chodu, trzeba użyć tonu podnoszącego: „kłus!”.
To nie słowo czyni komendę, można powiedzieć cokolwiek, a koń i tak zakłusuje.

Jeśli chcemy, żeby koń na przykład zrobił przejście do niższego chodu, a nie odpowiada na naszą komendę, spróbujmy rozciągnąć słowo jeszcze bardziej: „stęęęęęęępeeeeeeeem”. Każdy koń zareaguje na coś takiego, chyba, że miał złe doświadczenia i się boi.
 

Początek pracy z młodym koniem 2

  • lonżowanie z siodłem,
  • wsiadanie na konia.

Kolejny etap to dołożenie ogłowia z wędzidłem i siodła. Osobiście lubię zaczynać od założenia pasa do lonżowania, bo w ten sposób można najłagodniej przyzwyczaić konia do nacisku na grzbiet i brzuch. Jeśli zaczynasz od siodła, weź siodło lekkie i bez strzemion.

Stopniujmy pracę, dzielmy ją na etapy. Patrzmy na reakcje konia. Miejmy pewność, że nie zaczyna się denerwować, że nie boi się i że nie panikuje. Jeśli zauważymy, że koń zaczyna się spinać, wróćmy do poprzedniego etapu, na przykład do lonżowania bez siodła czy pasa do lonżowania, albo po prostu weźmy go na spacer w ręce.

Bardzo wielu trenerów standardowo używa wypinaczy w pracy z młodym koniem. W przeszłości sam z nich korzystałem, aby koń zrozumiał o co chodzi w zaokrągleniu się i w przyjęciu kontaktu i nacisku wędzidła.

Jednak od kilku lat nie używam żadnych wodzy pomocniczych, a już na pewno nie czarnej wodzy – nawet nie mam u siebie takiego sprzętu. Po prostu nie znajduję dla nich zastosowania.

Na powyższym zdjęciu Goldmark, wałach rasy reńskiej, rozciąga się do przodu i w dół bez żadnych wodzy. Jedyne wodze, jakie tam są, to wodze od uzdy zaczepione tak, żeby na nie nie nadepnął. Nie ma absolutnie żadnego nacisku, a koń w fazie 1 zaczyna się rozciągać, a w fazie 2 jest już całkiem rozciągnięty w dół. Ten efekt możemy osiągnąć również własnym głosem. Dokładnie tę technikę stosuję podczas jazdy. Gdy zauważam, że szyja idzie za wysoko, to oznacza, że mięśnie szyi i grzbietu są spięte. Jak obniżam szyję bez użycia wodzy? Relaksuję konia – właśnie moim głosem.

Bardzo ważną rzeczą jest kontrola poziomu energii. Nie tylko podczas jazdy, ale też na lonży.
Zanim zrobimy cokolwiek więcej z koniem – zanim na niego wsiądziemy, zanim przyłożymy łydki czy zanim weźmiemy wodze do ręki – musimy umieć go zrelaksować. Musimy umieć wpływać na konia własnym głosem. Dokładnie to samo dotyczy naszej mowy ciała. I działa to na każdego konia, nawet jak nie mamy w ręku bata, bo większość koni jest wystarczająco wrażliwa.

Jak lonżujesz konia na prawo i trzymasz lonżę w prawej ręce, zobacz co się stanie jak podniesiesz lewą rękę: większość koni pójdzie naprzód, przyśpieszy. Jak obniżysz rękę, koń zwolni. Możemy wpływać na to, jak koń się rusza, w ogóle na niego nie wsiadając i w ten sposób nauczyć go poruszania się z elastycznym grzbietem, i rozciągania się do przodu i w dół.

W ten sposób przygotujesz konia zanim na niego wsiądziesz i sytuacja ta nie będzie dla niego kompletną nowością, a dzięki Twojemu głosowi i językowi ciała koń będzie rozumiał, co od niego chcesz. Bo już zobaczył, że może chodzić po kole, utrzymując rytm i angażować całe swoje ciało w ruchu.
 

Następnie przychodzi moment wsiadania na koński grzbiet. Ważne, aby były przy tym obecne dwie osoby, ponieważ przez 3 do 3,5 roku koń przyzwyczaił się, że ktoś zawsze jest obok niego, na ziemi. A tu nagle ta osoba siedzi na jego grzbiecie. I koń stwierdza: „Ała, i co teraz?”. Nie wie co robić.

Zajeździłem wiele koni i nigdy nie miałem takich doświadczeń, że wsiadam na konia, a on zaczyna wierzgać jak dziki mustang na rodeo. Zazwyczaj jest odwrotnie. Nie można ruszyć ich z miejsca, bo są przyzwyczajone, że się je prowadzi. Nagle nikogo przy nich nie ma i myślą sobie coś w tym stylu: „No dobra, co ty tam robisz? To ja sobie postoję i zaczekam aż mnie poprowadzisz!”. I dokładnie w tej sytuacji dobrze jest mieć kogoś, kto z ziemi konia poprowadzi.

17 lat temu zajeżdżałem mojego konia Figaro (teraz ma 20 lat), którego doprowadziłem do klasy Grand Prix. Zajeżdżałem go sam i żeby ruszył, musiałem odprowadzić go kawałek od stajni. Poszliśmy drogą, zawróciłem go i powiedziałem: „Dobra, teraz wracamy do stajni”.
Każdy koń chce wrócić do stajni – przecież tam dostaje jeść – i dokładnie tak zrobił Figaro.

Następnego dnia spróbowałem znów. Poszliśmy drogą, zawróciłem go dokładnie w tym samym miejscu, wsiadłem i powiedziałem: „A dzisiaj pojedźmy kawałek dalej, za  stajnię!”.

Przejechaliśmy za stajnię i dojechaliśmy do strumyka, który płynął za ośrodkiem. Przekroczyliśmy strumyk po drewnianym mostku – Figaro przeszedł przez drewniany most mając na sobie jeźdźca po raz drugi w życiu! – i pojechaliśmy ścieżką. Tam powiedziałem „Kłus!” – i Figaro pokłusował ścieżką do lasku. Dojechaliśmy do małego wzniesienia – a jak wszyscy wiemy, większość koni woli iść pod górę galopem – i przeszedł do galopu, i galopowaliśmy po lesie. Koń z jeźdźcem na  grzbiecie drugi raz w życiu!

Muszę jednak przyznać, że z tym koniem spędziłem mnóstwo czasu, od jego źrebięctwa, do momentu, gdy skończył 3 lata i wsiadłem na niego. Znaliśmy się bardzo dobrze i już wcześniej się rozumieliśmy. Ufał mi i łatwo było nam się porozumieć.

Ukształtowanie dobrych podstaw

  • unikanie napięcia,
  • lekkie pomoce,
  • samoniesienie.

Gdy koń już dobrze czuje się z jeźdźcem na swoim grzbiecie – powtórzę: gdy koń się nie boi, jest zaufanie, pewność, jest przyzwyczajony do wędzidła w pysku – nadchodzi czas rozpoczęcia treningu pod siodłem i wypracowania dobrych podstaw.

Zawsze porównuję ten proces do architektury. Można wybudować piękny dom i wydać mnóstwo pieniędzy na kosztowne materiały ale jeśli nie zrobi się porządnych fundamentów, dom się zawali albo w którymś momencie zaczniemy mieć poważne problemy.

Dokładnie tak samo wygląda sprawa z treningiem konia. Podstawy, fundamenty w postaci pierwszych doświadczeń zostają w koniu na stałe. Wszystko co robimy z koniem ma istotne znaczenie, bo wszystko to ma wpływ na dalsze koleje jego życia.

Pierwsze negatywne doświadczenia zostają w końskiej psychice, a zmiana, wykorzenienie ich, mogą być bardzo trudne. Więcej czasu zajmuje odpracowanie czegoś, niż zrobienie tego jak należy od samego początku.

Jedną z rzeczy, które tworzą dobre fundamenty, dobre podstawy, to unikanie napięcia. Przekonałem się, że większość oporu u konia powodowana jest napięciem. Jeśli pozbędziemy się napięcia, jesteśmy duży krok do przodu w dobrą stronę.
A jak uniknąć napięcia?

Napięcie powstaje nie tylko u koni, które idą za szybko, w efekcie czego ciągniemy za wodze. Owszem, to powoduje napięcie. Można jednak też wywołać napięcie u konia leniwego ściskając go łydkami, kopiąc, wbijając ostrogi i okładając go batem. Nawet bardzo spokojne konie spinają się wewnętrznie. Żaden koń nie chce, żeby ktoś mu wbijał ostrogi w bok, kopał go po żebrach, czy bił batem po zadzie. To nieprzyjemne odczucia, w wyniku których koń napina ciało, żeby się obronić.
Jeśli koń nie chce iść do przodu, możemy pomóc sobie głosem, jak wcześniej opisałem.

Z młodym koniem należy bardzo uważać podczas pierwszego tygodnia jazdy. Wyobraźcie sobie, że siedzicie na takim koniu i jeździcie po kole. Koń może mieć kłopoty ze zrozumieniem tego: „Po co mam biegać w kółko? Wciąż wracamy w to samo miejsce, przecież to bez sensu!”. Trzeba być cierpliwym i przeznaczyć odpowiednią ilość czasu na wyszkolenie konia.

I zawsze należy stosować tylko lekkie pomoce! Koń czuje, jak siada na nim mucha. Próbuje się wtedy jej pozbyć, macha ogonem albo rzuca głową. Skoro koń czuje, że wylądowała na nim mucha, to chyba czuje, kiedy przykładamy łydkę do jego boku, albo bierzemy lekki kontakt z jego pyskiem?

Pewnie, że to czuje! Ale pytanie jest następujące: czy rozumie co to oznacza i co my chcemy, żeby koń po takim sygnale zrobił? I tu tkwi sedno sprawy!

Kiedy przykładamy łydkę, a koń nie idzie, kopiemy, koń dalej nie idzie, w końcu uderzamy go batem. A jasne jest, że koń nie idzie, bo nie wie czego my od niego chcemy. Wyobraźcie sobie, że ktoś  mówi do was po fińsku, a wy nie znacie fińskiego, w związku z czym nie odpowiadacie. Ta osoba powtarza to samo głośniej, coraz głośniej, podnosi głos, ale krzyk wcale wam nie pomaga zrozumieć.
Nasz język musi być naprawdę czytelny, jeśli chcemy, żeby koń miał nas rozumieć.

Następnie przychodzi kwestia naszego języka ciała. To kwestia fizyki. Jeśli poruszamy się wraz z koniem, gdy on idzie stępem, a w którymś momencie celowo znieruchomiejemy w siodle, koń zauważy różnicę i się zatrzyma. Bez ciągnięcia za wodze. W ten sposób uczymy konia znaczenia naszego dosiadu. Podążając za jego ruchem mówimy mu, żeby szedł dalej, do przodu, a im bardziej nieruchomo siedzimy, mówimy mu, żeby zwolnił i zatrzymał się.

Kolejnym często nierozumianym pojęciem jest kontakt, połączenie pomiędzy naszymi rękami a końskim pyskiem. Nigdy nie ciągnę za wodze, gdy chcę, żeby koń się zaokrąglił. Wierzę, że koń powinien się zaokrąglić w wyniku wolności, a nie ograniczenia. Gdy koń zaokrągla się, bo ma swobodę, żeby to zrobić, jest mu wtedy też łatwiej to zaokrąglenie osiągnąć.

Jeśli ciągniemy za wodze, musimy o tyle więcej pchać łydkami, żeby koń poszedł do przodu. Koń nie potrzebuje wodzy, żeby się zaokrąglić.

Heroico, hiszpański ogier – na zdjęciach na łące i na lonżowniku – bez siodła, ogłowia i jeźdźca naturalnie porusza się w zaokrąglonej postawie. Pcha zadem i zaokrągla szyję, co podnosi mu grzbiet. Patrząc na te zdjęcia każdy się ze mną zgodzi, że ten koń cieszy się życiem, jest energiczny, dumny – i właśnie to chcemy wypracować również pod siodłem. Nie tylko wygląda to ładniej, ale różnice w odczuciach są jak niebo a ziemia.

Nigdy nie siedzi się przyjemnie na koniu, którego trzeba mocno trzymać za wodze, żeby utrzymał głowę w dole i pchać nogami, żeby szedł do przodu – chyba, że uprawiamy aerobik, a nie ujeżdżenie. Zdarza się jednak, że jeżdżąc tak, wygrywa się zawody. Dla mnie większą satysfakcją jest, gdy ktoś podejdzie do mnie po przejeździe i powie, że mój koń wyglądał na naprawdę zadowolonego, mimo, że sędziowie sklasyfikowali nas na 4 miejscu. Nie wygrałem, ale nie miało to znaczenia.

Ważne było, że ludzie zauważyli, że mój koń był zadowolony, nie zgrzytał zębami, nie pocił się nadmiernie, a żyły nie wychodziły mu na szyi. To jest właśnie nagroda – to uczucie, które czuję, gdy koń schodzi z czworoboku dumny z siebie, że zakończył przejazd, a nie przymuszony do tego. To jest zasadnicza różnica!

Innym aspektem ukształtowania dobrych podstaw jest jazda na koniu, który idzie w samoniesieniu.

To znaczy, że można puścić wodze, a koń nie zadrze głowy do góry, ani się nie przewróci, nie straci rytmu. Samoniesienie to to uczucie, gdy wiesz, że możesz po prostu swobodnie siedzieć, a koń przez przynajmniej 4-5 kroków będzie kontynuował ruch do przodu bez potrzeby Twojej fizycznej interwencji.
We współczesnym sporcie często widać konie z otwartymi pyskami, wystawionymi językami i zaciągniętymi munsztukami. Cóż, te konie nie idą w samoniesieniu. Patrząc na nie, ma się wrażenie, że jeśli przetnie się wodze, konie te albo wyrwą głowy do góry, albo przewrócą się na nosy – ale na pewno nie będą kontynuowały tego co robią.

Na tych zdjęciach, na których rozciągam Evergreena w dół i do przodu w kłusie, właśnie uczę go samoniesienia. To po prostu rozbudowanie zaokrąglonej postawy wynikające ze swobody, a nie z ograniczenia.

Każdy koń mentalnie rozumie to ćwiczenie, wręcz uwielbiają je robić. Każdy koń jest w stanie wyciągnąć głowę w ten sposób. Jeśli lonżujemy konia na pastwisku tak, aby nie był spięty, może on jeść trawę i jednocześnie iść wolnym kłusem. To zdrowe ćwiczenie i psychicznie, i fizycznie, rozciąga górną linię konia. Gdy zaś siedzimy na koniu, udowadnia ono, że koń ufa rękom jeźdźca. Z drugiej strony, jeśli oddamy wodze, a koń podnosi głowę do góry, znaczy to, że koń nie ufa Twoim rękom.

Chodzi nie tylko o ręce jeźdźca, ale też o dosiad, nogi – wszystko razem.
Jeśli koń nie ufa dosiadowi jeźdźca, napina grzbiet, co powoduje podniesienie głowy. Odpowiedź jeźdźca jest bardzo istotna. Nigdy nie ciągnij za wodze, ani nie ustawiaj rąk nisko i szeroko, choć bardzo wiele osób tak robi. W ten sposób uczysz konia zaokrąglenia przez ograniczenie, a nie przez swobodę.

Zdjęcie, na którym galopuję na Evergreenie podkreśla dokładnie tą koncepcję (nie aż w takim zakresie, jak w kłusie), ale tutaj daję wewnętrzną rękę do przodu, aby pokazać koniowi, że jest w stanie utrzymać tę równowagę bez pomocy wewnętrznej wodzy. Chcę żeby koń szedł nie tylko od tyłu do przodu, ale również od wewnętrznej łydki do zewnętrznej wodzy.

Koń powinien być zawsze gotów, żeby zakręcić do wewnątrz w równowadze, ponieważ jeśli jeździmy na ujeżdżalni, po prostokącie, zawsze w którymś momencie dojedziemy do jakiegoś rogu i koń musi być na to przygotowany. Przygotowanie oznacza, że koń jest w równowadze i że rozciąga się do zewnętrznej wodzy.

Jak motywować jeźdźca i konia

  • nagradzanie konia,
  • urozmaicenia,
  • utrzymanie samoniesienia.

Można konia zmotywować lejąc go batem, wbijając ostrogi, krzycząc na niego… ale w ten sposób nie utrzymamy samoniesienia. Znacznie ważniejsze jest nagradzanie. Chodzi o to, by koń dokładnie rozumiał co od niego chcemy. Najłatwiej tego nauczyć nagradzając konia za prawidłową odpowiedź na daną pomoc. Nie musi być to posunięte aż tak daleko, żeby zatrzymywać się i dawać koniowi smakołyk.

Mój 20 letni koń Figaro wciąż potrafi wykonać rzetelny piaf, ale teraz żąda za to nagrody: „Piaf? Dobra, a teraz płać!”.

Jeśli będziemy brali codziennie konia ze stajni na krytą ujeżdżalnię, pracowali z nim, po czym odprowadzali do stajni, gdzie będzie stał przez kolejne 23 godziny, do momentu gdy znów weźmiemy go na halę, to zabijemy w nim ducha.

Praca musi być dla konia interesująca! Ludzie, którzy codziennie wykonują tę samą biurową pracę przez 5 dni w tygodniu, codziennie przy tym samym biurku, odczuwają nudę. Trzeba wyjechać na wakacje, zobaczyć coś nowego, żeby zachować świeże podejście i motywację.
Niezależnie od tego, na jakim poziomie jest Twój koń, ani ile kosztował, należy mu się co jakiś czas jazda w terenie.

Zależy mi na tym, aby moje konie zachowały do pewnego stopnia wolność. Koń oczywiście musi słuchać, ale jeśli uzna, że robota jest nudna, przestanie słuchać i stanie się otępiały. Jeśli masz konia, który wymaga długiej rozgrzewki, czemu nie zabrać go poza ujeżdżalnię, żeby go bardziej obudzić i zachęcić do pracy? Tak samo po pracy – dużo fajniej jest rozstępować konia zmieniając scenerię.

Po iluś tam szetlandach, koniach rasy appaloosa i quarter horse, stałem się właścicielem mojego pierwszego konia szlachetnego. Było to 25 lat temu. Attila przyszedł do mnie jako siedmiolatek z opinią bardzo leniwego konia. Umiał tylko stęp, kłus i galop. Jego byli jeźdźcy bardzo mocno go pchali, żeby szedł naprzód, w wyniku czego stał się bardzo powolny. Miałem wtedy okazję przez 6 miesięcy mieszkać z nim w pięknym miejscu – w górach Adirondack. Nie pracowałem na pełny etat, nie miałem samochodu, w ogóle niewiele miałem, więc i nie musiałem płacić dużych rachunków. Miałem za to mnóstwo czasu.

Spędzałem z Attilą około 4 godziny dziennie. Była tam też kryta ujeżdżalnia, ale jak tylko pogoda pozwalała, jechaliśmy w teren do lasu. Trochę też skakaliśmy. Otaczały nas tysiące akrów lasów i wiele rzek.

Zacząłem z nim pracować we wrześniu, od bardzo podstawowego poziomu, a w kwietniu już wykonywał elementy Intermediare 1. Nie był ani trochę leniwy, szedł naprzód bardzo chętnie.
Za pomocą tego przykładu chcę pokazać, jak bardzo go zmotywowałem jeżdżąc z  nim w tereny, a nie pchając go coraz mocniej.

Utrzymanie samoniesienia może być trudne. Trzeba naprawdę rzetelnie trzymać się podstaw. Często dzieje się tak, że gdy na przykład zaczynamy ćwiczyć piruety w galopie i widzimy, że koń pokazuje, że chciałby przestać galopować, że traci rytm, wtedy kusi nas, żeby zacząć go pchać, pomagać mu w ruchu rękami i nogami, w efekcie usztywnia się nasz dosiad i myślimy sobie: „Ożeż, zaraz się zatrzyma!”. I wtedy właśnie wszystko się rozsypuje. Jeśli za często popełnimy ten błąd, stracimy samoniesienie. Trzeba będzie pójść na siłownię i dopakować, żeby być w stanie nieść konia, zamiast, żeby niósł się on sam.

Samoniesienie nie dość, że jest o wiele lżejsze dla jeźdźca, to i wygląda dużo lepiej z ziemi. Samoniosący się koń jest w stanie zachować dynamikę ruchu i nie tylko wygląda lepiej w tym, co robi, ale też psychicznie czuje się  lepiej.

Robienie piruetów, piafów czy pasaży z ostrogami w boku, z jeźdźcem ciężko siedzącym na końskim grzbiecie i uwieszonym na końskim pysku, to dla konia bardzo nieprzyjemne doświadczenie.

Cechy dobrego konia klasy Grand Prix

  • dobre podstawy,
  • osobowość,
  • zdrowie.

Co czyni konia dobrym koniem klasy Grand Prix?
Przede wszystkim: dobry trening, dobrze ukształtowane podstawy, jak opisałem wyżej. Odpowiedni charakter.

Oczywiście łatwiej jest, jeśli koń urodził się z osobowością pełną ognia i energii, jeśli uwielbia się popisywać. Można jednak też ukształtować dobry charakter, ale równie łatwo możemy go zrujnować prosząc za wcześnie o zbyt wiele.

Zdrowie – musimy dbać nie tylko o zdrowie psychiczne konia, ale również o jego dobre samopoczucie fizyczne. Jeśli za mocno go forsujemy na zbyt wczesnym etapie, możemy spowodować nieodwracalne uszkodzenia. Taki koń nigdy nie dojdzie do Grand Prix.

Ważna jest budowa. Koń o idealnej budowie z dużo większą łatwością zajdzie dalej.
Ale pierwszy koń, na którym doświadczyłem piafu, pasażu i piruetów to był kolumbijski folblut o imieniu El Sahib. Miał zad przebudowany o 10 cm. W wieku 2 lat ścigał się na torach, jako pięciolatek startował w skokach, a gdy miał 8 lat był ujeżdżeniowcem klasy International Grand Prix. Nogi miał proste jak deski, ale piafował i pasażował nie tracąc ani taktu.

Tak więc budowa to nie wszystko. Łączy się wszystko: charakter, zdrowie, budowa – jedno może wspierać drugie, lub destrukcyjnie wpływać na siebie nawzajem.
Ale pamiętajcie: nie każdy koń może zostać koniem Grand Prix!

Źródło: http://www.dwdewispelaere.com

 

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *